20 April 2019

New beginning

So it is time to settle down somewhere. I started this blog to share our traveling stories from South America, kept it for much longer and now it's closing time. Time to get back to real Life:)
Hope you enjoyed the ride.

I oto nadszedł czas, żeby się gdzieś osiedlić. Zaczęłm pisać ten blog, żeby dzięki niemu dzielić się naszymi przeżyciami z podróży do Ameryki Południowej, prowadziłam go trochę dłużej, ale czuję, że nadszedł czas zamknięcia. Czas, żeby wrócić to prawdziwego Życia.:)


18 June 2018

Przystanek Niemcy

Od ponad roku mieszkamy w Niemczech. Początki były tak trudne, że nie warto się nad nimi rozwodzić. Zaliczyliśmy pracę przez polską agencję pracy, przez niemiecką, pobyt w hotelu pracowniczym i muszę przyznać, że negatywne  stereotypy na temat Polaków na emigracji nie biorą  się niestety z powietrza. Ale to już na szczęście za nami. Mamy za sobą sporo przeprowadzek i "początków", ale ten był jednym z trudniejszych. Nie znaliśmy nikogo, kto mógłby nam pomóc na miejscu, nie mieliśmy ani upatrzonego lokum ani znośnej pracy, oprócz tego żadno z nas nie posługiwało się dobrze językiem tubylców. W naszej naiwności wydawało nam się, że angielski będzie wystarczający na starcie. Okazało się, że nie, przynajmniej w miejscach, do których trafialiśmy ludzie niechętnie się nim posługiwali (pomimo tego, że jest obowiązkowym językiem obcym w szkole). Patrząc na ostatni trudny rok z perspektywy czasu i tak wydaje mi się, że mieliśmy dużo szczęścia. 
W kwietniu tamtego roku zamieszkaliśmy w Hesji, rodzinnym landzie braci Grimm. Zaczytywałam się w ich mrocznych baśniach w dzieciństwie, co skutkowało koszmarami i spaniem przy zapalonym świetle. Rzeczywiście coś tu wisi w powietrzu, energia jest dośc specyficzna i mrocza. Choć nie zapuścimy tu korzeni, w końcu zrobiło się przyjemnie i spokojnie. Okolice są urocze, szczególnie wiosną i latem, praca znośna, mieszkanie przyjemne i przytulne. Pooznaliśmy kilku dobrych i wesołych ludzi. Dobry przystanek na pracę nad wcielaniem marzeń w życie. 

We have been living in Germany for over a year now. The beginnings were so difficult that it is not worth dwelling on them too long. At first we were employed by a Polish employment agency, then by a German one, we stayed in an employee hotel, and I must admit that negative stereotypes about Polish emigrants are not pulled out of thin air. Fortunately it's behind us. We moved few times and  had few "new beginnings" behind us, but this one was one of the most difficult ones. We didn't know anyone who could help us on the spot, we didn't have a decent job, and neither of us used the language of the natives well. In our naivety it seemed to us that English would be enough at the beginning. It turned out that no. At least in places where we stayed people were very reluctant to use it (despite the fact that it is a compulsory foreign language at school). But still looking at the last year in retrospect, it seems to me that we were very lucky.
Since last April we live in Hesse, the home land of the Brothers Grimm. I was getting into their dark fairy tales in my childhood, which resulted in nightmares and sleeping with the light on. Indeed, something here hangs in the air, the energy is quite specific and dark. Although we feel we don't want to put down roots here, for the time being it's a pleasant and peaceful place. The surroundings are charming, especially in spring and summer, work's ok, our little flat feels cosy. We got to know few good people. A good stop to work on making our dreams come true.


Stara  książka z liceum pomogła. Old book from high school turned out to be very  useful.


Centrum naszego miasteczka z typowa zabudową.
The old centre of our town with it's typical architecture.


A propos mrocznej energii, miasteczko niedaleko nas świętuje wyjątkową rocznicę.
A propos dark energy, a town nearby celebrates a special anniversary.

Bardzo popularne figurki ogrodowe i balkonowe. Very popular garden and balcony figurines.





Romantyczne kłódki - wersja zorganizowana;). Romantic padlocks - organised version.;)





13 November 2017

Lucky number 11

Odkąd pamiętam 11 przynosiła mi szczeście, myślę, że wciąż przynosi. Jedenaście lat temu poznałam Luke'a i zaczęliśmy naszą wspólną podróż przez życie. Jedenaście lat temu spędziliśmy kilka miesiący poznając Majorkę i poznając siebie w jej pięknej scenerii. Zrobiliśmy tam sobie proste bransoletki z pestek arbuza i turkusowych paciorków, innym razem wzięliśmy improwizowany ślub w stylu hinduskim (ubogim). Bransoletki mają się dobrze, z każdym rokiem nabierają charakteru. 
Po 11 latach bycia razem postanowiliśmy wziać ślub, taki prawdziwy. Niestety z  różnych powodów zebranie wszystkich naszych bliskich w jednym miejscu byłoby trudne, a my nie chcieliśmy już dłużej czekać. Byliśmy więc tylko my i super świadkowie - Anka z Sebastianem, plus tłumaczka oczywiście. Myślałam, że nie będzie stresu, przecież prawie nikogo nie było i wszystko na luzie, ale postanowił się pojawić. Szybko się jednak ulotnił. 
26.08.2017 był bardzo szczęśliwym dniem, piękna pogoda, wszystko się udało, dobre towarzystwo i pyszne jedzenie popijane najlpszym portugalskim winem. Reszta świata zniknęła na moment, a my zostaliśmy zamknięci w szczęśliwej bańce. Siempre mejor.

Since I can remember 11 was my lucky number, I think it still is. Eleven years ago I met Luke and our journey together through life has started. Eleven years ago we spent a few months exploring Mallorca and getting to know each other in it's beautiful scenery. During our stay there we made simple bracelets for each other, watermelon seeds and turquoise bead, some other time we improvised Hindu style marriage (version for the poor). The bracelets are still with us and they are gaining character with every passing year. After eleven years of being together we decided to get married, officially.
Unfortunately due to various reasons gathering our closest family together in one place would be difficult and we didn't want to wait any longer. Apart from us, there were only super witnesses -  Anna and Sebastian, and a translator. I thought I would be chilled and relaxed as there was hardly anyone with us and all was kept very simple but small stress decided to show up. Luckily it was gone very quickly.
26.08.2017 was a very happy day, the sun was shining, all went well, there was good company and delicious food and the best Portuguese wine. For a moment the rest of the world stopped existing and we stayed in a happy bubble. Siempre mejor.




Last night of single status spent in he heart of Wroclaw.
First night of marriage spent in the heart of Krakow.

WrocLove.
Gypsy wedding, gypsy band. 



19 March 2017

Family time Down Under

We finally made it to Australia, two brothers reunited after many years apart and living on opposite sides of the planet. A two week holiday to spend family time down under and meet the the new jewel of the planet, my niece, my brothers first born and daughter, Tippi. An unforgettable feeling that I cherish and keep close to my heart. 

The city of Brisbane. A viewpoint not far from where we spent most of our two weeks in Australia.






We were very fortunate to spend a few days in Byron Bay, a few hours drive south of Brisbane along the the Gold Coast. Just outside of Byron Bay is this place, Crystal Castle, where we spent the morning walking around the gardens. Absolutely beautiful. 






This is a wishing tree, or prayer tree, I can't remember, same thing really. Anyway, what is written and tied to the tree is transported along the living network that is the Universe and instantly received by the One. 

We found this really cool place to sit and restore our energy levels in the company of rose quartz.

These parrots are called Galah. In Australian slang, a Galah means a foolish person. These are one of the most abundant parrots and are found over most of Australia, including some offshore islands. The
availability of food and water in agricultural areas can allow them to occur in huge flocks. 

Sleeping Joey.

It's so hot there during the day most creatures are sleeping.




A picture of a beautiful woman giving blessings for what she is about to eat. A plate of something called Momo's, Tibetan style. A selection of veg. wrapped in thin dough and quickly boiled. First time we tried them, delicious!!!
Sheila on the rocks.
Someone strutting their stuff for the local sheila's, I think his name was Bruce. 

Far too long since we were altogether. It was a great time and a great feeling to be reunited, even if for a brief moment in time.