27 November 2012

Three frontiers / Trzy granice


For few days now we´re in Misiones province with a base in Puerto Iguazu. Argentina looks completely different here to everything else we´ve seen so far. First of all the weather - tropical zone, it´s extremely hot and humid. Everybody was warning me I won´t be able to take it but I prefer it to dry heat, I don´t feel dehydrated or over tired, one is sweating all the time, whole body being dump but I can´t moan. The nights are the worst, without a fan on it´s impossible to fall asleep, with a fan on it´s very lound and for example last night I dreamt about a tornado;). Regardless if it´s sunny or not the heat is present, and escaping to the shade doesn't really help. Luckily each hostel has a swimming pool here. The people are different here too, the natives are Guarani indians and they're visible on the streets. The earth has a strong blood colour, beautifull, it´s due to high iron oxide content. When we arrived here
it was raining and all of the paddles were amazingly red or orange. When walking barefoot the feet are slowly turning to indian feet. Walking along the streets we can admire banana trees in the gardens, mango trees, papaya and avocados are growing on the pavements like the alders in Poland. The friut is not ripe yet though. The amount of different kind of insects and all sorts of creepy-crawly is oher story. The ants are gigantic, mosqitos quite opposite - seem smaller and very quiet, you can't feel the bite only the annoying itching afterwards. The rest is fairly friendly - huge cycadas are the DJ´s. When we feel somthing on our skin we never know what has landed and quickly check. apparently even the beautifull butterflies can lie eggs in humans without us even feeling anything and then the larve is feeding of our flesh, so we don´t allow the beauties to sit on as for too long.
Puerto Iguazu is situated by the Parana river which divides three countries - Argentina, Paraguay and Brasil, there´s a place here when you can see all of the frontiers at the same time. We decided to go to Paraguay for a day, to Ciudad del Este which is very close and is said to be the biggest market place of South America. After we left Argetina and the gandarms stamped our passports out we were in no mans land foe few hours as neither the brasilians nor paraguayans are to bothered to stamp people in. We passed Foz de Iguacu (Brasil) and then to Paraguay. The biggest city chaos I´ve ever seen, cars standing in huge traffic. The whole city is one great market, sadly not the one we had in our heads. We thought we´ll find some local or at least south american products and we came to a market full of low quality everything probably from China. It reminded me of polish markets from early 90ties, fake original clothes, lots of socks, uncomfortable shoes, blankets with big prints on, duvets, etc. And on the top of it all a lot of electronics - like really a lot, everything that a technical soul can dream about. Lots of trickery happening too, somtimes after paying they swap item under the table or just put paper and stones to original packet and after leaving the counter there´s no discussion. We´re not technical souls. After few hours of being there we were totally drained. In front of every shop which sells more expensive items, bank, exchange there are smart looking guards with huge guns. The bullets are real. Street sellers are giving you a leaflet about the cheapest and best Canon and if you´re not interested they offer opium. Nearly all of them. One mobile seller was advertising the paralysers by trying themn out if front of people's faces. Luke nearly got tackeled. We left the city faster than we thought and appreaciated the fact that Puerto Iguazu is a small town with not very impressive infrastructure:)).
We went to a quartz quary Wanda which is nearby. The name sounds polish but I thought it might be a coincidence. It turned out that after the second world war a huge group of polish emigrants came to Misiones, they made their way through the jungle with the macheties and stayed in the area creating a town. One of them bought a big piece of land hoping to start a mate plantation and during preparation of the ground for planting the herb discovered huge vein of cristals. He named the mine after Wanda in honour of this polish princess who didn´t want to marry the german king so badly that she chose to throw herself to Wisla and die instead. Che, che, our guide was teling us the story glorifing Wanda, in the groiup me and a women from Germany;)) That´s how Wanda became the patron of the mine. Great trip, during the walk in the mines we heard the dynamite explotions, the whole body can feel the vibration, a bit scary. Most beautifull cristals I´ve ever seen, mostly ametysth, citrine and clear quartz. After leaving the mine we met a gentelman with goled teeth - an emigrant form Russia, who told us the story about the Poles. They are honoured here as the pioniers and apparently when they first came they said, we´d rather marry the mosquitos then the commrades. The local indian children when they see a white child they always shout : ej, polaco! Then we met another man this time from Buenos Aires who prepared delicious mango misçx for us. It´s so hot here that the body doesn´t feel like eating anything warm, doesn´t feel like eating at all at times. Luckily they have delicious liquidos here, friut shakes based on water or milk. Today we got a breakfest one: papaya and coconut on milk. Heaven!
We´re going to Brasil tomorrow - to spend few days on a paradise island Ihla do Mel and taste famous brasilisn beaches. We´re quite close;) And then we'll see. Siempre mejor:))

 Od kilku dni jestesmy w prowincji Misiones z baza w Puerto Iguazu. Argentyna wyglada tu zupelnie inaczej niz wszystko czego do tej pory doswiadczylismy. Po pierwsze pogoda - strefa tropikalna, jest niesamowicie goraco i wilgotno. Wszyscy mnie straszyli, ze bedzie okropnie, ale mi to odpowiada bardziej niz suche goraco, nie czuje sie odwodniona ani zbyt zmeczona, co prawda czlowiek caly czas sie poci, cale cialo jest wilgotne, ale nie moge narzekac. Najgorzej jest w nocy, bez wiatraka w pokoju nie da sie zasnac, z wiatrakiem glosno i na przyklad dzis snilo mi sie tornado;) Bez wzgledu na to czy jest slonecznie czy nie jest po prostu goraco, chowanie sie w cieniu nie pomaga. Na szczescie kazdy hostel ma tu basen:) Ludzie tez sa inni, lokalna ludnosc to indianie Guarani, widac ich badz tez mieszanki z bialymi osadnikami. Ziemia jest krwiscie czerwona, piekny kolor, zawdziecza to tlenkowi zelaza. Kiedy przyjechalismy tu akurat padalo i wszystkie kaluze byly cudownie czerwone badz tez pomaraczowe. Stapajac po ziemi stopy powoli nabieraja indianskich kolorow. Przechadzajac sie ulicami dostrzega sie drzewa bananowe w ogrodkach, drzewa mango, papai oraz awokado rosnace przy ulicy tak jak w Polsce topole. Niestety owoce nie sa jeszcze dojrzale. Bogactwo roznego rodzaju owadow oraz pelzajacych stworzen to juz inna historia. Mrowki sa gigantyczne, komary wrecz przeciwnie - jakby mniejsze i bardzo ciche, nie czuje sie uklucia tylko swedzenie dnia nastepnego. Reszta jest w miare przyjazna - ogromne cykady tworza muzyke. Czujac cos na skorze nigdy nie wiadomo co to jest, wiec za kazdym razem nastepuje szybki zwrot glowy sprawdzajacy owada. Podobno nawet piekne motyle moga skladac jaj w ludzkim ciele, nie czuje sie tego, pozniej larwa zywi sie naszym miesem, wiec nie pozwalamy motylom siadac zbyt dlugo na sobie.
Puerto Iguazu polozone jest nad rzeka Parana, ktora dzieli trzy kraje - Argentyne, Paragwaj oraz Brazylie, stojac na jednym z jej brzegow widac wszystkie trzy. Postanowilismy pojechac na jeden dzien do Paragwaju, do Ciudad del Este, ktore jest bardzo blisko i podobno jest najwiekszym targiem Ameryli Poludniowej. Po wyjezdzie z Argentyny, gdzie zandarmii przybili nam pieczatke nikt inny nie chcial wiec prze kilka godzin  bylismy w "no mans land". Przejechalismy przez Foz de Igucu ( Brazylia) a pozniej Paragwaj. Najwiekszy chaos miejski jaki kiedykolwiek widzialam, samochody stojace w gigantycznych korkach. Cale miasto jest wielkim targiem, niestety nie takim, o jakim myslelismy. W naszych glowach mielismy wizje lokalnych produktow, czegos z amerykaskim charakterm a spotkalismy sie z chyba chinskim zalewem wszystkiego. Przypominalo mi to troche polskie bazary z poczatku lat 90tych, podrabiana odziez, duzo skarpetek, niewygodne buty, koce z wielkimi nadrukami, posciel, etc. A oprocz tego mnostwo elektroniki, wszystko czego techniczna dusza moglaby zapragnac. Trzeba uwazac, bo czasmi kupi sie cos a pod lada pakuja inny towar badz tez papaierr i kamienie dla wagi, a po odejsciu od kasy reklamacji nie przyjmuja. My nie jestesmy techniczni. Po kilku godzinach bylismy totalnie wypompowani. Przy kazdym sklepie z drozszymi towarami, banku, kantorze stoja elegancko ubrani ochroniarze ze strzelbami na ramieniu. Prawdziwe naboje. Panowie na ulicy daja ci ulotke zachwalajaca najnizsze ceny aparatu Canon, jesli nie chcesz proponuja opium. Prawie wszyscy. Jeden mobilny uliczny sprzedawca sprzedawal paralizatory pstrykajac nimi bardzo blisko ludzi, Luke prawie sie na jeden natknal. Zmylismy sie stamtad dosc szybko i docenilismy fakt, ze Puerto Iguazu jest bardzo malym miasteczkiem z niezbyt rozwinieta infrastruktura:))
Wybralismy sie tez do pobliskiej kopalni krysztalow Wanda. Imie polskie, ale myslalam, ze to zbieg okolicznosci. Okazalo sie, ze po drugiej wojnie swiatowej do Misiones przybyla duza grupa polskich emigrantow, ktorzy zasiedlili okolice miasteczka przebijajc sie przez dzungle za pomoca maczet. Jeden z nich kupil ziemie z mysla o plantacji mate i podczas przygotowynia jej pod uprawe ziola natrafil na zyle krysztalow. Nazwal ja Wanda na czesc polskiej ksiezniczki, co Niemca nie chciala i wolala rzucic sie do Wisly niz wyjsc za niego za maz. Che, che nasz przewodnik opowiadal nam ta historie, w grupie ja i pani z Niemiec;)) Tak wiec Wanda stala sie patronka kopalni. Swietna wyprawa, podczas przechadzki po kopalni slyszelismy wybuchy dynamitu, cale cialo czuje wibracje, troche straszne. Przepiekne krysztaly, glownie ametyst, cytryn i kwarc. Po wyjciu poznalismy starszego pana ze zlotymi zebami - emigranta z Rosji, ktory opowiedzial nam historie Polakow. Sa tu bardzo cenieni jako pionierzy, podobno przyjechali tu mowiac, ze wola ozenic sie z komarami niz z komratami. Indianskie dzieci w Wandzie jesli zauwaza biale dziecko wolaja : ej, polaco! Pozniej poznalismy innego przybysza z Buenos Aires tym razem, przyrzadzil dla nad pyszny mix mango. Jest tak goraco, ze nie chce sie jesc cieplych rzeczy, wlasciwie w ogole nie chce sie jesc. Na szczescie maja tu pyszne liquidos, shaki owocowe z woda lub mlekiem. Dzis na sniadanie pilismy papajowo-kokosowy na mleku. Niebo!
Jutro ruszamy do Brazylii - spedzic kilka dni na rajskiej wyspie Ilha do Mel i zaznac slynnych brazylijskich plazy. Jestemy w koncu blisko;) A pozniej zobaczymy. Siempre mejor:))











 Bananowiec -kwiat i owoce. Banana tree - the flower and fruit.
 

Mate plantation.

Where the rainbows are born/ Tam gdzie rodza sie tecze


WOW - yesterday we visited Iguazu Falls. The views are amazing. Their beauty, strengh and sound cannot be zlosed in words or captured in the picture. I tried but they loose live when they temporarily "stop flowing" in the photo. The day was sunny and nearly each waterfall had its own rainbow - magical. We took a boat to a little island on Parana River where  the black vultures are nesting, they are huge, circle over the falls and the island, some of them so used to the view of people that they don´t fly away seeing turists. The park is full of animals, iguanas are calmly walking along the paths, coati attack lunching turists everywhere, and the ants are just gigantic. The rest is not easily spottable. Luke saw a tucan for a second, I missed it unfortunately. Walking back from seeing the last fall we decided to miss the tourist train and walked back, thanks to that we saw a monkey family and nearly stepped over poisonous snake. Fortunately Luke spotted it on time and we just let it pass. The adrenaline jumps very high and every following step we took was very consious. Beautifully colourfull butterflies dance around the people. 
We left the biggest of the falls for the last - Garganta del Diablo, to see ir you need to cross the river, after a long walk you start to hear it and then it appears. We couldn't take our eyes of it - man stands mesmerised, looking into water falling down with such a great force. Magical. Unfortunately we weren´t able to stand there for too long as the crows of people are continously coming onto the litle platform:(
We visited the argentinian side of the falls, more beautifull one, where you can come very close to the falls. I won´t be writing anymore - below few photos.

WOW - wczoraj odwiedzilismy wodospady Iguazu. Widoki sa niesamowite. Ich piekna, sily ani dzwieku nie da sie zamknac ani w slowach ani uchwycic na zdjeciach. Probowalam, ale traca zycie, kiedy chwilowo "przestaja plynac" na zdjeciu. Dzien byl sloneczny i prawie przy kazdym wodospadzie mozna bylo dostrzec tecze - magiczne. Przeplynelismy lodka na mala wysepke na rzece Parana, gdzie roi sie od czarnych sepow, sa ogromne, koluja nad wyspa i wodospadami, niektore przyzwyczajone do widoku ludzi nie odfruwaly na nasz widok. Park jest pelny zwierzat, iguany przechadzaja sie spokojnie, coati atakuja jedzacych lunch turystow na kazdym kroku, a mrowki sa przeogromne. Reszte nie tak latwo dostrzec. Luke widzial tukana przez ulamek sekundy, ja niestety nie. Wracajac z ostatniego wodospadu zdecydowalismy sie ominac turystyczny pociag i wybralismy spacer, dzieki temu wiedzilismy malpia rodzine oraz prawie wrkoczylismy na teren jadowitego weza. Na szczescie Luke zuwazyl go w pore i pozwolilismy mu przejsc. Adrenalina podnosi sie momentalnie i kazdy krok po spotkaniu byl bardzo swiadomy. Przepiekne kolorowe motyle tancza wokol ludzi.  
Najwiekszy wodospad zostawilismy na koniec - Garganta del Diablo, zeby go zobaczyc trzeba przeciac rzeke, po dlugim spacerze najpierw slychac huk wody a poozniej pojawia sie ona - Garganta. Nie mozna od niej oderwac oczu - czlowiek stoi jak zaczarowany wpatrujac sie w splywajaca z ogromna sila wode. Magiczne. Niestety nie da sie stac tak za dlugo jako, ze zewszad na mala widokowa pklatforme napieraja kolejne tlumy ludzi:( 
Odwiedzilismy strone argentynska, piekniejsza, gdzie mozna podejsc bardzo blisko do wodospadow. Nie bede juz pisac - kilka zdjec ponizej.














26 November 2012

Okruszki zycia w Argentynie / Crumbs of life in Argentina

Siesta is a holy thing. Even the fountains in main cities are given a chance to rest during siesta.
Siesta jest rzecza swieta. nawet fontanny w wiekszych miastach maja szanse odpoczac podczas siesty.

There´s lots of vending bikes - with a huge metal basket on the front. The items can be changed according to the time of day, morning for coffee and medialunas, lunch for some big lomitas or milanesas which were prepared at hme.
Jest tu duzo sprzedawcow na rowerach - z wielkimi metalowymi koszami na przedzie. Sprzedaje sie rozne rzeczy w zaleznosci od pory dnia, rano kawe i medialuny, w czasie lunchu przygotowane w domu wielkie lomity i milanesy.

Hot chocolate is called submarino and when ordered the glass of hot milk comes with a small chocolate on the side which has to be submarined.
Goraca czekolada zwie sie tu submarino i kiedy sie ja zamowi dostaje sie gorace mleko z mala czekoladka, ktora musi byc zatopiona.

When you watch a football match (which we had to few times living with football team in a hostel) be prepared for really long scream goooool. Like nearly minutes of screaming.
Kiedy oglada sie mecz pilki noznej (a musielismy troche ich zobaczyc mieszkajac z druzyna w hostelu) trzeba byc przygotowanym na naprawde dlugie okrzyki radosci po kazdym goooolu. Prawie minuty krzyku!

They recycle petrol cans big time. They huge and do for anything - bins, toys for kids in a playgrounds, flower pots, road signs, etc. With such a diustances to drive no wonder there´s a lot of them though.
Oni robia prawdziwy recycling beczek po benzynie. Sa ogromne i wszedzie - kubly na smieci, zabawki dla dzieci na placach zabaw, doniczki na kwiatki, znaki drogowe, etc. Jednak z takimi odleglosciami do pokonania nie dziwi, ze jest ich tu az tak duzo.

Hot dog is called pancho here - thee are super panchos and panchos con chucrut (the last ones are sold in german villigaes and are with sauerkraurt).
Hot dog zwie sie tu panczo - jest super pancho i pancho con chucrut (to ostatnie sprzedaje sie w niemieckich wioskach i jest z kapusta kiszona).

Wherever we worked so far there was plenty of tools lots of them broken. Everywhere, some places worse then others. Luke said that his grandfather who keeps his immaculate would be very disappointed.
Gdziekolwiek nie pracowalismy mieli duzo narzedzi wiele z nich zepsutych. Wszedzie, w niektorych miejscach gorzej niz w innych. luke stwierdzil, ze jego dziadek, ktory dba o narzedzia jak nikt inny bylby bbardzo rozczarowany.

On the sides of the roads there are two types of little chappels, ones devoted to Maria and the others full of red pieces of cloth. The first ones don´t need an explanation, the Maria´s cult is huge here and the second ones are to Gauchito Gil, kind of argentinian Robin Hood, who is believed to perform  miracles after death. The drivers ask him for protection before the journey and hoot when they see a chapel.
Przy drogach nie mozna nie zauwazyc wielu kapliczek maryjnych oraz kapliczek pelnych czerwonych wstazek. Tych pierwszych nie trzeba wyjasniac, kult maryjny jest tu ogromny, a te drugie poswiecone sa Guachito Gil, taki argentynski Robin Hood, ktory po smierci okazal sie cudotworcom. Kierowcy oddaja sie w jego opieke przed podroza i kiedy mijaj kapliczke trabia.






Asado nawet na pudelku od zapalek. Asado even on the match box.

Argentina means ice-cream, here famous ice-creamery in El Bolson.
Argentyna znaczy lody -tu slawna lodziarnia w El Bolson.


Patagonskie konie - prawdziwy obraz. The horses of Patagonia - real picture.

Ciezarowki tutaj sa przeogromne, jestem nimi zafascynowana. 
The trucks are huge here, I´m fascinated with them.


The sign that the car is for sale - bottle on the top.
Znak, ze samochod jest na sprzedaz - butelka na dachu.


24 November 2012

LA CUMBRECITA

Obiecane zdjecia z uroczej La Cumbrecity. Ten wodospad to troche jakby preludium do Iguazu.

Promised photos from La Cumbrecita. This waterfall it was a bit like a taster for the big one - Iguazu. 



Two jumps, each to its own style;) Dwa skoki, kazdy w swoim stylu.








22 November 2012

The land of milk and honey

Our stay in Veilchental ended today. It was amazing, the week was really warm and some people arrived to camp. This is always a positive element as they usually leave something for a wwoofer, this time we got bottle of delicious Malbec and a big pile of empanadas. We finished de-weeding the garden and found out that there are some snakes there. Luke spotted one coming out of the rocks one morning and making it's way to the raddishes. When we asked Roger if it can be poisonous he sais yes but you don't have to worry, even if it bites you you'll have 12 hours to get to hospital. Since then we were more carefull in the garden. In general with the hotter weather there was more creatures around, quite big spiders, some of which decided to share a tent with us and others... Unfortunately I haven't seen too many bumblebee's - my lucky friends-  just a few and they were completely black, Luke called this type ninja. My dreams as last time were very vivid, I don't know if it{s due to the fresh air or the fact that we slept so closed to the earth but it was great. We continued sharing the mulberry tree with pariquits, they were eating from the top and we had to do with the reachable branches. Below few hotos from the evening when Roger took Luke for checking the bee hives. I stayed only for a moment as there was no other protective suit for me left and very quickly one of the bees made it's way to my hair. Luke really enjoyed it nad it was a suprise when he could actually remove some of the honey from the plaster himself, honey which then was given to us - the freshes we've ever tasted. Veronica and Roger were spoiling us this time. We couldn't help leaving without shedding some tears and it was very difficult to leave their little paradise, but well.
During the week we decided to explore a little villigage situted in the Sierras - Cumbrecita. We discovered some waterfalls there, one small but the other one fairly big. The entry to the second one was forbidden but we decided to sneak in which had a great advantage - we were there completly on our own. The water was freezing but the place beautifull. I{ll have to add the photos next time as this computer does,{t want to co-operate anymore. 
And now we're waiting in Cordoba for a bus to slightly bigger waterfalls - we we should be in Iguazu tomorrow. Tired as the night suprised us all - the storm and possibly a small tornado. For at least half an hour the sky was so bright as if somebody switched the light on and we were "in the thunder", it was noisy all the time. Twice the earth shook. I must admit it was scary especially witnessing it not from a comfort of a safe house. In the morning we could see a lot of broken branches, and Belgrano had tree removed with the roots and TV interviewing people. But we'll sleep bettr on the bus.


Nasz pobyt w Veilchental dobiegl dzis konca. Bylo cudownie, kolejny tydzien byl bardzo cieply i pojawili sie nawet ludzie na kempingu. To zawsze pozytywny element, szczegolnie, ze przewaznie zostawiaja cos dla wwooferor, tym razem dostalismy pyszne wino Malbec oraz stos empanad. Dokonczylismy odchwaszczanie ogrodka i okazalo sie, ze czasami zyja w nim weze. Pewnego poranka Luke zauwayl jednego wypelzajacego ze skal - postanowil schowac sie w rzodkiewkach. Kiedy zapytalismy Rogera czy jest jadowity powiedzial, ze tak. Ale spokojnie od ukaszenia macie 12 godzin, zeby dotrzec do szpitala. Od tego czasu praca w ogrodku byla uwazniejsza. W ogole wraz z latem do zycia obudzilo sie wiecej stworzen, sporych rozmiarow pajaki, niektore z nich dzielily z nami namiot i inne takie. Niestety nie widzialam zbyt wielu trzmieli, ktore przynosza mi szczescie, kilka razy i to cale czarne - Luke nazwal ten typ ninja. Moje sny tak jak poprzednim razem sa tu bardzo zywe, nie weim czy to przez swieze powietrze, spanie blisko ziemi... Wciaz dzielilismy dzrewo morwowe z papugami, one zjadaly te z gory, a my musielismy zadowolic sie tymi z dolnych galezi. Ponizej zdjecia z wieczoru, kiedy Roger wzial Luke{a na sprawdznie uli. Ja zostalam tylko chwile jako, ze nie bylo dla mnie ochronnej odziezy i bardzo szybko jedna z pszczol wplatala mi sie we wlosy. Luke to polubil i jakaz niespodzianka bylo kiedy mogl wybrac miod z jednego plastra, miod ktory pozniej dostalismy w prezentcie, najswiezszy jaki kiedykolwiek jedlismy. Veronica i Roger naprawde nas rozpieszczali tym razem. Przy wyjezdzie nie obylo sie oczywiscie bez lez i ciezko bylo opuscic ich maly raj, ale coz.
W srodku tygodnia wybralismy sie do uroczej miesciny -Cumbrecita polozonej w Sierras. Odkrylismy tam dwa wodospady, jeden malutki a drugi calkiem sporych rozmiarow. Wstep do tego wiekszego byl zabroniony, ale jakos sie przecisnelismy, plusem tej nielegalnej czynnosci bylo to, ze bylismy tam zupelnie sami. Woda lodowata, ale miejsce przepiekne. Zdjecia dodam nastepnym razem jako, ze ten komputer nie chce juz wspolpracowac.
A teraz czekamy na autokar do troche wiekszych wodospadow- jutro powinnismy juz byc w Iguazu. zmeczeni bo noc zaskoczyla nas wszystkich - burza i byc moze nawet male tornado. Przez co najmniej  pol godziny niebo bylo tak jasne jakby ktos zapalil swiatlo a grzmot doslownie zawisl nad nami, huczalo przez caly czas. Dwa razy zatrzesla sie ziemia. Nie powiem dosc straszne szczegolnie jesli nie oglada sie tego z wewnatrz bezpiecznego domostwa. Rano zobaczylismy bardzo duzo polamanych galezi, W Belgrano wyrwalo drzewo z korzeniami i telewizja byla juz na miejscu filmujac zniszczenia. No, ale nic wyspimy sie w autokarze.














17 November 2012

The same but how different

Hola Amigos! We came back to our beloved Vielchental. The journey was long but we were travelling very happy. This time a movie suprised us - not a bus type, romatic and very touching, as far as I remember it was called Passion Diaries. Anyway, Judit was telling me about it so many times and I never got tound to watch it, adn what a suprise. Beautiful, we were watching it at night, i was crying like a baby, our co-pasangers were gining me an eye and Luke thought there´s something wrong with me. From this moment onwards it was only getting better, we got to kemping fairly early and were suprised to see two other backpacks. I don´t know why but all the time we were thinking there will be just us woofing there and it turn out thet Ute from germany and Charlotte also from Germany but half French were there already. Charlotte, who met Ute on the bus and somehow Ute joined her,  infomed a friend met in hostel in Cordoba about the kemping too and the following day Nejc from Slowenia joined us. THANKS CHARLOTTE!!! What a company it was, you can´t get a better group of people to be together in wilderness, I can´t describe it but we were connected by the invisible thread of understanding and the time spend together (altough it was only few days) was so rich in experiences that it will stay with all of us for long time. The fact that we met positivly recharged all of us. Ute and Charlotte were lonly in their travels, we slowly started douting in ourselves as able to make new real friends on the road and not be too critical to people, and Nejc said that when he met us he regained the faith in love and people. It was amazing.  Despite not such a good weather during weekend we made a great argentinian asado. Me and Ute went to choose the meat at the butchers (he was a bit disappointed that we didn´t buy any kidneys or intestines), Charlotte prepared delicious tomatoe salad and Luke and Nejc were looking after the fire and the meat. Great international mixture prepared traditional argentinian asado, it came out perfect, we were proud of ourselves and ate everuthing from a huge wooden chopping board - together. It had to be followed by a fire which somehow consumed huge amounts of alcohol, Charloote regretted that we don´t have a guitarr but was singing amazing even without it. I could write and write about it but still I wan´t be able to pass this feeling through a computer screen.
Oh, well we´re all alone now, I mean with Veronica, Roger and Ciro who didn´t change and it´s still great together. During the night hundreds of lifght bugs are starting a show and it looks as if the stars decided to come to play closer to pachamama for a moment. Lucia from Columbia whom we met in Bolson told me that there´s a very popula song which says that you shouldn´t go back to whee you were really happy. I disagree, it´s awsome, the grass is greener, trees smell of flowers, some of them are full of friut, we discovered mulberriies - white and dark oneas and since then we´re having portion of daily vitamins.
The weather is moody, it rains often but when it doesn´t it´s really hot, our skins are getting browner every day. It´s such a pleasure to sleep in the tent in just a t-shirt and to drink morning coffee in the sunshine listening to different kinds of birds singing. After the last hot week the huge storm made it´s way to veilchental during the night, I haven´t heard such a thunders in quite a while, the earth trembled a bit. I must admit I was a bit scared. The sun returned in the morning, it´s hot again, just right weather for big ice-creamry lunch (yes I know, I´m addicted;)).
Hasta proxima!

Hola Amigos! Wrocilismy na nasz ukochany Veilchental. Podroz byla dluga, ale jechalismy szczesliwi. Tym razem zaskoczyl mnie film - zupelnie nie autokarowy, romantyczny i bardzo wzruszajacy, z tego co pamietam  to nazywal sie Passion Diaries. Niewazne, Judit mowila mi o nim wiele razy, ale jakos nigdy nie zebralam sie za ogladanie, a tu taka niespodzianka. Piekny, ogladalismy go pozno wieczorem, plakalam jak dziecko, az sie na mnie wspolpasazerowie dziwnie patrzyli, a Luke myslal, ze cos nie tak. Od tego momentu bylo tylko lepiej, dotarlismy na kemping w miare wczesnie i zdziwilismy sie widzac dwa plecaki. Nie wiem czemu, ale w naszych glowach wyobrazalismy sobie chyba tylko nas jako wwooferor, a okazalo sie ze byly tu juz Ute z Niemiec oraz Charlotte rowniez z Niemiec, choc pol Francuzka. Charlotte, ktora poznala Ute w autobusie i jakos tak sie zlozylo, ze Ute postanowila sie do niej dolaczyc powidziala tez okempingu koledze poznanemu w hostelu i kolejnego dnia dolaczyl do nas Nejc ze Slowenii. Coz to bylo za towarzystwo, normalnie lepiej nie mozna dobrac grupy ludzi na kemping, nie potrafie nawet tego opisac, ale polaczyla nas ta magiczna nic porozumienia i czas speczony razem, choc bylo to tylko kilka dni byl tak bogaty w doswiadczenia, ze zostanie z nami na bardzo dlugo. To, ze sie poznalismy wplynelo na nas wszystkich pozytywnie, Ute i charlotte byly dosc samotne w swoich podrozach, my powoli watpilismy w to, ze jestesmy nomalni i myslelismy, ze za bardzo krytycznie spogladamy na ludzi, Nejc stwierdzil, ze widzac nas odzyskal wiare w milosc oraz ludzi. Bylo bosko. Pomimo niezbyt dobrej pogody na weekend, urzadzilismy wspaniale agentynskie asado. Ja i Ute wybralysmy sie do rzeznika po mieso (byl troche zawiedziony, ze nie kupilysmy ani nerek ani flakow), Charlotte zrobila pyszna salatke z pomidorow, a Necj i Luke dogladali miesa. Mieszanka wybuchowa, ale wyszlo siwetnie, bylismy z siebie dumni, spalaszowalismy wszytko jedzac z wilkiej drewnianej deski - wspolnie. Nie obylo sie bez ogniska, ktore jakims cudem pochlonelo ogomne ilosci alkoholu, Charlotte zalowala, ze nie mamy gitary, ale spiewala przepieknie nawet bez niej. Moglabym pisac i pisac, ale i tak nie jestem w stanie przekazac tych uczuc.
No nic teraz jestesmy sami, to znaczy z Weronika, Rogerem i Ciro, ktorzy nic sie nie zmienili i jest bosko. Noca pojawiaja sie swietliki, mnostwo i kemping wyglada jakby gwiazdy postanowily poigraic troche na ziemi. Lucia z Kolumbii, ktora poznalismy w Bolson powiedziala mi, ze jest taka popularna piosenka otym, ze nie powinno sie wracac do miesjca, w ktorym bylo sie naprawde szczsliwym. Nie zgadzam sie, jest bosko, trawa bardziej zielona, drzewa pachna kwiatami, a niektore pelne sa owocow, odkrylismy kilka dzrew morowych - sa biale i czarne i od tego czsu codziennie uzupelniamy dawke witamin!
Pogoda jest chumorzasta, czesto pada, ale jesli nie pada jest goraca, nasze skory brazowieja z dnia na dzien.Przyjemnie jest spac tylkow koszulce pod namiotem, i pic poranna kawe w sloncu sluchajac spiewu przeroznych ptakow. Po ostatnim tygodniu upalow wczoraj w nocy nadciagnela burza, takich piorunow nie slyszalam juz od dawna, naprawde ziemia drzala. Nie powiem torszke sie balam. Ale rano wyszlo slonce, znow jest upal, w sam raz na duzy lodowy lunch (tak wiem, jestem uzalezniona;)).
Hasta proxima!



Nejc cooks, Luke prepares the water - all under control. NEjc gotuje, Luke oczyszcza wode - wszystko pod kontrola.

Our great asado. Nasze wielkie asado.

And what was left from it. I to co z niego zostalo.

Playing with Kala. Zabawy z Kala.




With girls , fom the left: Ute, me and Charlotte.

Checking out the lenghth of Luke´s beard. Sprawdzam dlugosc brody.



Pozostalosci po asado. Leftover after asado.

Mora - drzewne pysznosci. Mulberry tree- delicious as it can get.

And my healthy apricot, mora and mint sandwich. I moja zdrowa kanapka z mora, morela i mieta.