For few days now we´re in Misiones province with a base in Puerto Iguazu. Argentina looks completely different here to everything else we´ve seen so far. First of all the weather - tropical zone, it´s extremely hot and humid. Everybody was warning me I won´t be able to take it but I prefer it to dry heat, I don´t feel dehydrated or over tired, one is sweating all the time, whole body being dump but I can´t moan. The nights are the worst, without a fan on it´s impossible to fall asleep, with a fan on it´s very lound and for example last night I dreamt about a tornado;). Regardless if it´s sunny or not the heat is present, and escaping to the shade doesn't really help. Luckily each hostel has a swimming pool here. The people are different here too, the natives are Guarani indians and they're visible on the streets. The earth has a strong blood colour, beautifull, it´s due to high iron oxide content. When we arrived here
it was raining and all of the paddles were amazingly red or orange. When walking barefoot the feet are slowly turning to indian feet. Walking along the streets we can admire banana trees in the gardens, mango trees, papaya and avocados are growing on the pavements like the alders in Poland. The friut is not ripe yet though. The amount of different kind of insects and all sorts of creepy-crawly is oher story. The ants are gigantic, mosqitos quite opposite - seem smaller and very quiet, you can't feel the bite only the annoying itching afterwards. The rest is fairly friendly - huge cycadas are the DJ´s. When we feel somthing on our skin we never know what has landed and quickly check. apparently even the beautifull butterflies can lie eggs in humans without us even feeling anything and then the larve is feeding of our flesh, so we don´t allow the beauties to sit on as for too long.
Puerto Iguazu is situated by the Parana river which divides three countries - Argentina, Paraguay and Brasil, there´s a place here when you can see all of the frontiers at the same time. We decided to go to Paraguay for a day, to Ciudad del Este which is very close and is said to be the biggest market place of South America. After we left Argetina and the gandarms stamped our passports out we were in no mans land foe few hours as neither the brasilians nor paraguayans are to bothered to stamp people in. We passed Foz de Iguacu (Brasil) and then to Paraguay. The biggest city chaos I´ve ever seen, cars standing in huge traffic. The whole city is one great market, sadly not the one we had in our heads. We thought we´ll find some local or at least south american products and we came to a market full of low quality everything probably from China. It reminded me of polish markets from early 90ties, fake original clothes, lots of socks, uncomfortable shoes, blankets with big prints on, duvets, etc. And on the top of it all a lot of electronics - like really a lot, everything that a technical soul can dream about. Lots of trickery happening too, somtimes after paying they swap item under the table or just put paper and stones to original packet and after leaving the counter there´s no discussion. We´re not technical souls. After few hours of being there we were totally drained. In front of every shop which sells more expensive items, bank, exchange there are smart looking guards with huge guns. The bullets are real. Street sellers are giving you a leaflet about the cheapest and best Canon and if you´re not interested they offer opium. Nearly all of them. One mobile seller was advertising the paralysers by trying themn out if front of people's faces. Luke nearly got tackeled. We left the city faster than we thought and appreaciated the fact that Puerto Iguazu is a small town with not very impressive infrastructure:)).
We went to a quartz quary Wanda which is nearby. The name sounds polish but I thought it might be a coincidence. It turned out that after the second world war a huge group of polish emigrants came to Misiones, they made their way through the jungle with the macheties and stayed in the area creating a town. One of them bought a big piece of land hoping to start a mate plantation and during preparation of the ground for planting the herb discovered huge vein of cristals. He named the mine after Wanda in honour of this polish princess who didn´t want to marry the german king so badly that she chose to throw herself to Wisla and die instead. Che, che, our guide was teling us the story glorifing Wanda, in the groiup me and a women from Germany;)) That´s how Wanda became the patron of the mine. Great trip, during the walk in the mines we heard the dynamite explotions, the whole body can feel the vibration, a bit scary. Most beautifull cristals I´ve ever seen, mostly ametysth, citrine and clear quartz. After leaving the mine we met a gentelman with goled teeth - an emigrant form Russia, who told us the story about the Poles. They are honoured here as the pioniers and apparently when they first came they said, we´d rather marry the mosquitos then the commrades. The local indian children when they see a white child they always shout : ej, polaco! Then we met another man this time from Buenos Aires who prepared delicious mango misçx for us. It´s so hot here that the body doesn´t feel like eating anything warm, doesn´t feel like eating at all at times. Luckily they have delicious liquidos here, friut shakes based on water or milk. Today we got a breakfest one: papaya and coconut on milk. Heaven!
We´re going to Brasil tomorrow - to spend few days on a paradise island Ihla do Mel and taste famous brasilisn beaches. We´re quite close;) And then we'll see. Siempre mejor:))
Od kilku dni jestesmy w prowincji Misiones z baza w Puerto Iguazu. Argentyna wyglada tu zupelnie inaczej niz wszystko czego do tej pory doswiadczylismy. Po pierwsze pogoda - strefa tropikalna, jest niesamowicie goraco i wilgotno. Wszyscy mnie straszyli, ze bedzie okropnie, ale mi to odpowiada bardziej niz suche goraco, nie czuje sie odwodniona ani zbyt zmeczona, co prawda czlowiek caly czas sie poci, cale cialo jest wilgotne, ale nie moge narzekac. Najgorzej jest w nocy, bez wiatraka w pokoju nie da sie zasnac, z wiatrakiem glosno i na przyklad dzis snilo mi sie tornado;) Bez wzgledu na to czy jest slonecznie czy nie jest po prostu goraco, chowanie sie w cieniu nie pomaga. Na szczescie kazdy hostel ma tu basen:) Ludzie tez sa inni, lokalna ludnosc to indianie Guarani, widac ich badz tez mieszanki z bialymi osadnikami. Ziemia jest krwiscie czerwona, piekny kolor, zawdziecza to tlenkowi zelaza. Kiedy przyjechalismy tu akurat padalo i wszystkie kaluze byly cudownie czerwone badz tez pomaraczowe. Stapajac po ziemi stopy powoli nabieraja indianskich kolorow. Przechadzajac sie ulicami dostrzega sie drzewa bananowe w ogrodkach, drzewa mango, papai oraz awokado rosnace przy ulicy tak jak w Polsce topole. Niestety owoce nie sa jeszcze dojrzale. Bogactwo roznego rodzaju owadow oraz pelzajacych stworzen to juz inna historia. Mrowki sa gigantyczne, komary wrecz przeciwnie - jakby mniejsze i bardzo ciche, nie czuje sie uklucia tylko swedzenie dnia nastepnego. Reszta jest w miare przyjazna - ogromne cykady tworza muzyke. Czujac cos na skorze nigdy nie wiadomo co to jest, wiec za kazdym razem nastepuje szybki zwrot glowy sprawdzajacy owada. Podobno nawet piekne motyle moga skladac jaj w ludzkim ciele, nie czuje sie tego, pozniej larwa zywi sie naszym miesem, wiec nie pozwalamy motylom siadac zbyt dlugo na sobie.
Puerto Iguazu polozone jest nad rzeka Parana, ktora dzieli trzy kraje - Argentyne, Paragwaj oraz Brazylie, stojac na jednym z jej brzegow widac wszystkie trzy. Postanowilismy pojechac na jeden dzien do Paragwaju, do Ciudad del Este, ktore jest bardzo blisko i podobno jest najwiekszym targiem Ameryli Poludniowej. Po wyjezdzie z Argentyny, gdzie zandarmii przybili nam pieczatke nikt inny nie chcial wiec prze kilka godzin bylismy w "no mans land". Przejechalismy przez Foz de Igucu ( Brazylia) a pozniej Paragwaj. Najwiekszy chaos miejski jaki kiedykolwiek widzialam, samochody stojace w gigantycznych korkach. Cale miasto jest wielkim targiem, niestety nie takim, o jakim myslelismy. W naszych glowach mielismy wizje lokalnych produktow, czegos z amerykaskim charakterm a spotkalismy sie z chyba chinskim zalewem wszystkiego. Przypominalo mi to troche polskie bazary z poczatku lat 90tych, podrabiana odziez, duzo skarpetek, niewygodne buty, koce z wielkimi nadrukami, posciel, etc. A oprocz tego mnostwo elektroniki, wszystko czego techniczna dusza moglaby zapragnac. Trzeba uwazac, bo czasmi kupi sie cos a pod lada pakuja inny towar badz tez papaierr i kamienie dla wagi, a po odejsciu od kasy reklamacji nie przyjmuja. My nie jestesmy techniczni. Po kilku godzinach bylismy totalnie wypompowani. Przy kazdym sklepie z drozszymi towarami, banku, kantorze stoja elegancko ubrani ochroniarze ze strzelbami na ramieniu. Prawdziwe naboje. Panowie na ulicy daja ci ulotke zachwalajaca najnizsze ceny aparatu Canon, jesli nie chcesz proponuja opium. Prawie wszyscy. Jeden mobilny uliczny sprzedawca sprzedawal paralizatory pstrykajac nimi bardzo blisko ludzi, Luke prawie sie na jeden natknal. Zmylismy sie stamtad dosc szybko i docenilismy fakt, ze Puerto Iguazu jest bardzo malym miasteczkiem z niezbyt rozwinieta infrastruktura:))
Wybralismy sie tez do pobliskiej kopalni krysztalow Wanda. Imie polskie, ale myslalam, ze to zbieg okolicznosci. Okazalo sie, ze po drugiej wojnie swiatowej do Misiones przybyla duza grupa polskich emigrantow, ktorzy zasiedlili okolice miasteczka przebijajc sie przez dzungle za pomoca maczet. Jeden z nich kupil ziemie z mysla o plantacji mate i podczas przygotowynia jej pod uprawe ziola natrafil na zyle krysztalow. Nazwal ja Wanda na czesc polskiej ksiezniczki, co Niemca nie chciala i wolala rzucic sie do Wisly niz wyjsc za niego za maz. Che, che nasz przewodnik opowiadal nam ta historie, w grupie ja i pani z Niemiec;)) Tak wiec Wanda stala sie patronka kopalni. Swietna wyprawa, podczas przechadzki po kopalni slyszelismy wybuchy dynamitu, cale cialo czuje wibracje, troche straszne. Przepiekne krysztaly, glownie ametyst, cytryn i kwarc. Po wyjciu poznalismy starszego pana ze zlotymi zebami - emigranta z Rosji, ktory opowiedzial nam historie Polakow. Sa tu bardzo cenieni jako pionierzy, podobno przyjechali tu mowiac, ze wola ozenic sie z komarami niz z komratami. Indianskie dzieci w Wandzie jesli zauwaza biale dziecko wolaja : ej, polaco! Pozniej poznalismy innego przybysza z Buenos Aires tym razem, przyrzadzil dla nad pyszny mix mango. Jest tak goraco, ze nie chce sie jesc cieplych rzeczy, wlasciwie w ogole nie chce sie jesc. Na szczescie maja tu pyszne liquidos, shaki owocowe z woda lub mlekiem. Dzis na sniadanie pilismy papajowo-kokosowy na mleku. Niebo!
Jutro ruszamy do Brazylii - spedzic kilka dni na rajskiej wyspie Ilha do Mel i zaznac slynnych brazylijskich plazy. Jestemy w koncu blisko;) A pozniej zobaczymy. Siempre mejor:))
Bananowiec -kwiat i owoce. Banana tree - the flower and fruit.
Mate plantation.