2 August 2012

Capilla Del Monte

Hola! We arrived to our first farm which is in a town up north from Cordoba, Capilla del Monte. It´s been a week since we´re here and we are starting to enjoy it. Capilla is situated 1km above the sea level and there are three mountains around it, all of them over 2km high, beautiful views but cold as well. We found the farm easily and were greeted by the owner Juan Carlos and his wife Sandra. Juan took us around and introduced to Juan Pablo who works with animals and to Hugo who is a gardener saying that we´ll be working toghether. There´s lots of Juan´s here by the way. Then he showed us the bathrooms, kitchen and our room. At this point it was getting dark and cold, we asked Hugo what time do we start work in the morning, got some food and unpacked a little and started to get ready to sleep. The standards are far from european, bathrooms and kitchen are very rough and the room seemed extremely cold, just a thin metal door and no heater inside at all. We got 2 small beds ready but as it was getting colder we decided to sleep in one of them. Each in our own sleeping bag and covered with a thick duvet, still were freezing cold in the morning and struggled to get up on time not mentioning the torture of getting dressed in the cold. It´s about 0 - 4C every morning. Anyway we were ready to work at 8, Hugo gave us duties, me changing the water and food for all the birds and Luke cleaning in goats and sheep house. After few minutes of working in cold water without gloves I thought I´m going to have proper frost bites. And it was stil freezin, nearly whole morning. Long story to tell but after just a day we were close to go to internet cafe and buy ticket home. We were reminecsing the sweet time in Poland and mom´s delicious food. Fortunetely we didin´t. When we got back from the shops we found the electric heater by our door just to find out that it can´t be used as there´s no electricity in the room (forgot to write that we didn´t have light there neither). After talking to Sandra we changed a room for a one that they usually rent to campers. Just to bank beds and small bedside table but it was a paradise for us - light, electrucity, what can we need more! We slept like babies. We also realised how unprapare we are for work and rough life, I bought myself a pair of gloves to prepare myself for the next morning and we bought mags, spoons and a knife. All well:)
The farm is called Casabanca and is not very busy during winter season which is now. During summer they host children and rent rooms, have a camping, etc. There are some rabbits, goats, sheep, peacock,  chickens, llamas, emus, tirkeys, pheasents and quils here. They have vegetable and herb garden as well as few nuts and fruit trees. Nice place, just dry at the moment but must be lush in summer.
Our working days are simmilar, we start at 8, work with Hugo and Juan Pablo, feeding and cleaning after the animals, letting the llamas out:) The day before yesterday Luke discovered two newly born sheet, they must have been born during the night and were already walking in the morning. At about 10 we all have a short coffee and buiscuit break and then work in the garden, watering the plants, I´m mostely weeding and Luke prepares new plots or does little projects with Hugo. I forgot to write that none of the people here speaks english so it´s quite interesting. Hugo decided to teach Luke spanish as they work together, we´re coping:)
We finish at about 13 and that´s it for a day. Then relax and eat, watch llamas, maybe go to town for shopping as we have to buy our food. At about 19 it gets dark and cold so then just room life left. We are learning to work at south american pace, slowly getting out of eauropean rush and it starts to feel better, just take it easy and enjoy. No need to plan too far, what gets done, gets done, the rest will have to wait for manana.
Today was a good day, we started appreaciating what we have and stopped focusing on what we don´t. It was warmer, asparagus is starting to grow, we can eat it tomorow. birds around are fantastic - amazing colours, we have plenty of free time on our hands.
The town itself is very turistic and there is a lot of artist and musicians leaving here. It´s well known for UFO spottings and the mountain is percieved to be a magical one. One thing for sure - our dreams became very vivid. Lots of thing to explore around, we´re planning to go up the mountain on Sunday (our only day off).
All good then amigos, siempre mejor!!!


Hola! Dotarlismy do naszej pierwszej farmy, ktora znajduje sie w miasteczku na polnoc od Cordoby, Capilla del Monte. Jestesmy tu juz tydzien i powoli zaczyna nam byc tu dobrze. Capilla lezy 1km nad poziomem morza i ootoczona jest trzema goram, z ktorych kazda ma ponak 2km, przepiekne widoki ale rowniez bardzo zimno. Trafilismy na farme dosc latwo i zostalismy powitani przez wlasiciela Jaun Carlosa i jego zone Sandre. Juan oprowadzil nas po farmie i przedstawil Juana Pablo, ktory pracuje ze zwierzetami oraz Hugo, ogrodnika informujac nas, ze bedziemy razem pracowac. Jest tu bardzo duzo Juanow, tak przy okazji. pozniej pokazal nam lazienki, kuchnie i nasz pokoj. Zaczelo ribic sie ciemno i zimno, zapytalismy wiec Hugo o ktorej zaczynamy jutro prace, cos tam zjedlismy i zaczelismy przygotowywac sie na noc. Standaardy tutaj sa dalekie od europejskich, lazieki i kuchnia sa dosc rustykalne a pokoj byl bardzo zimy, tylko cienkie metalowe drzwi chromily nas od zewnatrz i nie mielismy tam zadnego grzejniczka. Mielismy 2 male lozka gotowe na noc,  ale robilo sie coraz zimniej wiec postanowilismy spac razem w jednym. Kazde w swoim spiworze, przykryci gruba koldra, i tak zamarzalismy rano i ciezko bylo wstac rano nie wspominajac tortury ubierania sie w zimnie. Jest ok. 0 -4 stopni kazdego ranka. Nic to, bylismy gotowi do pracy o 8, Hugo wyzanczyl nam obowiazki, ja wymiana wody i karmienie ptakow, Luke sprzatanie w koziej i owczej zagrodzie. Po kilku minutach pracy w zimnej wodzie bez rekawiczek myslalam, ze bede miala odmrozone palce. I wciz bylo zimno, prawie caly ranek. Dluga historia, w kazdym badz razie po pierwszym dniu bylismy bliscy kupienia biletu powrotnego w pobliskiej kafejce.   Wspominajac boski czas w Polsce i jedzenie serwowane przez matke.  Na szczescie nie poddalismy sie. Kiedy wroclilismy ze sklepu znalezlismy pod drzwiami grzejnik no i okazalo sie, ze nie mozemy go uzywac poniewaz nie ma w naszym pkkoju pradu (zapomnialam napisac wczesniej, ze swiatla tez nie bylo) Po rozmowie z wlascicielami zmienilismy pokoj na jeden, ktory zazwyczaj  wynajmywany jest ludziom. Tylko dwa lozka pietrowe i maly stoliczek nocny, ale dla nas to jest istny raj - swiatlo, prad, czego wiecej trzeba!!! Spalismy jak dzieci. Zdalismy sobie rowniez sprawe jak bardzo nieprzygotowani przyjechalismy - do ciezkiej pracy i prostego zycia. Kupilam sobie wiec rekawiczki, zeby choc troche przygototwqac sie na kolejny poranek, kupilismy kubki, lyzki oraz noz. Wszystko dobrze:).
Farma nazywa sie Casablanca i nie jest zbyt busy zima czyli teraz. W lecie goszcza tu kolonie, wynajmuja pokoje oraz maja pole namiotowe. Sa kroliki, owce, kozy, lamy. kurczaki, bazanty, przepiorki, paw, lamy, emu i indyki. Maja ogrod warzywny oraz duzo ziol, jak rowniez kilka drzew owocowych i orzechow. Ladne miejsce, tylko troche sucho na razie, w lecie musi byc tu przepieknie.
he moment but must be lush in summer.
Nasze dni pracujace wygladaja tak samom zaczynamy o 8, pracujemy z Hugo i Juanem Pablo, karmimy zwierzetam sprzatamy po nich i wypuszczmy lamy:) Przedwczoraj Luke odkryl dwie malutkie owieczki w zagrodzie, urodzily sie w nocy i juz rano biegaly.
Okolo 10 mamy krotka przerwe na kawe i ciastko, a pozniej pracujemy w ogrodzie podlewajac rosliny, ja glownie piele, a Luke przygotowuje nowe grzadki albo pracuje nad nowymi projektami z Hugo. Zapomnilam napisac, ze nikt tu nie mowi po amgielsku i jest dosc ciekawie. Hugo postanowil uczyc Lukeá hiszpanskiego podczas wspolnej pracy, jakos sobie radzimy:)
Komczymy prace okolo 13, pozniej relaks, obserwowanie lam, czasami wyprawa do miasta po zakupy jako, ze musimy sami zaopatrzac sie w jedzenie. Okolo 19 robi sie ciemno i zimno i pozostaje nam zycie pokojowe. Uczymy sie pracowac tempem poludniowoamerykaskim, powoli pozbywamy sie europejskiego pospiechu i zaczynamy sie czuc lepiej. Nie ma potrzeby planowania zbyt dalekiej przyszlosci, co sie zrobi bedzie zrobione, a reszta musi poczekac na manana.
Dzisiaj byl dobry dzien, zaczelismy doceniac to, co mamy, a nie skupiac sie na tym czego nie mamy. Bylo cieplej, szaragi wschodza i jutro mozemy je zjesc, ptaki wokol sa przepiekne - fantastyczne kolory, no i mamy bardzo duzo czasu wolnego.
Miasteczko jest bardzo popularne wsrod turystow i duzo tu muzykow oraz artystow. Jest tez bardzo znane ze spotkan trzeciego stopnia, a pobliska gora uwazana jest za magiczna. Jedno jest pewne - nasze sny sa bardzo kolorowe i zywe wrecz. Duzo miejsc do odkrycia wokol, planujemy wspiac sie na gore w niedziele (nasz jedyny dzien wolny).
Wszytko dobrze amigos, siempre mejor!!!

No comments:

Post a Comment