15 October 2012

Przez gory do Chile prawie jak general San Martin;) / Through the mountains to Chile nearly like general San Martin

We made it - we extnded our argentinian visas for 3 more months nearly for free. What was going to be only a formality and a way of saving some money turned out to be a great adventure and the views which were in front of our eyes were stouning. We started our trekking at 6am on Friday and came bac to Blanca´s house at 21pm the following day, including the way from the house to the bus stop(3km) we walked 26,5 km one way, through the mountains with a tent and full food provisions. Our bodies are resting today although  (what´s suprising) we can walk fairly normal and the shoulders are not as painfull as we thought they may be. The path was beautifull, through the forest with a view on high Andeas and turquise lakes, not so easy though - continous climbing and walking down the hill which our feet and knees suffered the most from. Although the ladies from tourist information reassuerd us that the trail is clearly marked it wasn´t and few times we got lost and had to turned back making extra lenghts this way. We crossed numerous mountain streams and sometimes we had to climb in the actual creeks. At the beginnig the channels were wide but dry and we felt very gratefull for dry and sunny previous week but thr closer to Chile the creeks became wider and stronger until they changed into waterfalls. Crossing on the stones, wood, barefoot (icy cold water) or along sifferent little bridges were a nice interlude to our trekk. Unfortunatelly I partly fell into one;). We thought that we´ll be questioned on argentinian boarder but the soldiers turned out to be very friendly, didn´t ask any questions in contrary to chilean gandarmeree. The distance from one to anothe is 13km and when we got to the chilean one it was close to 8pm and they were busy watching a match on TV. One one soldiers came out and started checking our passports, stamped it and asked if we know what products are prohibited to take through the boarder. a question which unfortunately didn´t appear in our heads before maybe because we only want to cross the boarder only by 200m. I anwsered the question correctly and than he asked in a very serious manner  if we have any of those products because if yes (and he can check our backpacks) we will have to pay a high fine and there will be some reprecoutions. I admitted to having 2 bananas, he wasn´t happy about it and asked why are bringing something we know is illegal. Then we were asked about the aim of our journey and after an earler interrogation I decided to admit it was just for a visa extention. Oh, it was difficult, he asked us eat the bananas and return the skins. Then came out talked a it more friendly and showed us a place to camp and a strream which we can take the water from. Later on I realised I didn´t admit to having a lemon (I forgot) so we buried the skin after eating to get rid of the evidence. We slept near at the lake full of noisy frogs in place a bit between the fotball pitch and the cows pasture. Night full of mountain stars abd a view of milky way again. In the morning we were the first ones to come to gandarmeree, this time no question asked. The way back was quite hard - muscles started to give away slowly but beautifull. The effect of 2 days - 4 stamps in a passport. Something to be celebrated with wine - Malbec of course.


Udalo sie - prawie za darmo przedluzylismy nasze argentynskie wizy o kolejne 3 miesiace. Co mialo byc tylko formalnoscia i sposobem na zaoszczedzienie okazalo sie swietna przygoda, a widoki ktore raczyly nasz wzrok byly przepiekne. Zaczelismy wedrowke o 6 ranow piatek a wrocilismy do domu Blanki o 21 dnia nastepnego, lacznie z droga z domu do przystanku (3km) przeszlismy 26,5 km w jedna strone, przez gory z namiotem i pelnym prowiantem. Nasze ciala dzis odpoczywaja choc o dziwo mozemy w miare normalnie chodzic a ramiona nie bola tak jak myslelismy, ze beda. Szlak byla cudowny, przez lasy sporadycznie z widokiem na wysokie Andy i blekitne jeziora, choc niezbyt latwa - ciagle wchodzenie pod gorke lub schodzenie w dol odczuly najbardziej  nasze stopy i kolana. Pomimo zapewnien pan z informacji turystycznych szlak nie byl wyraznie oznaczony i kilka razy zdarzylo nam sie go zgubic i  w ten sposob nadrobic kilka kilometrow. Przecielismy niezliczona ilosc strumieni a czasem musielismy wspnac sie w korytach gorskich potokow. Na poczatku wedrowki koryta byly szerokie aczkolwiek suche i bylismy wdzieczni losowi za cieply i suchy tydzien poprzedzajacy wedrowke jednak im blizej Chile strumienie stawaly sie szersze az przeksztalcily sie w wodospady. Przeprawy po kamieniach, galeziach, na boso (lodowata woda) lub po roznego rodzaju mostkach nalezaly do ciekawych przerywnikow wedrowki. Niestety raz wpadlam czesciowo;) Myslelismy, ze bedziemy przesluchiwani na argentynskiej granicy jednak panowie byli bardzo mile, nie zadawali zadnych pytan w przeciwienstwie do zandarmerii z Chile. Odleglosc pomiedzy zandarmeriami to 13 km, kiedy dotarlismy do tej chilijskiej bylo przed 20sta i panowie ogladali mecz. Jeden z nich wyszedl, zaczal sprawdzac nasze paszporty, wbil pieczatke i zaczal mnie przepytywac czy wiem czego nie mozna wwozic do Chile. Pytanie, ktorego niestety nie zadalismy sobie wczesniej jako,ze chcielismy przekroczyc granice tylko o jakies 200m. Odpowiedzialam poprawnie, a on na to powaznym tonem czy mam ktorys z tych pokarmow bo jesli tak (a on moze przeszukac nasze plecaki) to czeka nas wysoka kara i nieprzyjemnosci. Przyznalam sie do dwoch bananow, z czego nie byl zdowolony i zapytal dlaczego wwoze pokarmy ktorych wiem, ze nie mozna. Pozniej padlo pytanie o cel wyprawy, po wczesniejszym przesluchaniu przyznalam sie do przedluzenia wizy. Oj, ciezko bylo, kazal nam zjesc banany i oddac mu skorki. Pozniej wyszedl i zamienil z nami kilka milych slow, wskazal miejsce na kemping i powiedzial, z ktorego strumyka mozemy brac wode. Pozniej zdalam sobie sprawe, ze nie przyznalam sie do posiadania cytryny (zapomnialam) wiec zakopalismy skorke po zjedzeniu, zeby nie bylo dowodow;) Nocowalismy nad jeziorem pelnym glosnych zab na czyms pomiedzy boiskiem do pilki a pastwiskiem dla krow. Noc pelna gorskich gwiazd i widok drogi mlecznej po raz kolejny. Rano jako pierwsi wpadlismy do zandarmerii, tym razem zadnych pytan. Wedrowka z powrotem byla dosc ciezka  - miesnie powoli zaczely sie poddawac, ale piekna. Efekt 2 dni i cztery piecatki w paszporcie. Cos co trzeba bylo uczcic winem - oczywiscie Malbec.



We found odd things on the way. Znajdowalismy dziwne rzeczy po drodze.




Nasza noclegownia. Our sleeping place.

Dobytek zandarmerii chilijskiej. The property of chilean gandarmeree.
Somewhere on the way... Gdzies po drodze...


Ostatnia przerwa przed 4godzinna wedrowka. The last break before the ultimate 4h trek.

I przejscia przez "strumyki". And crossing the "streams"



Source of the best water. Zrodlo najczystrzej wody.




1 comment:

  1. rzeczywiscie widoki przepiekne trzymajcie sie cieplutko kochani

    ReplyDelete